Z artykułu Błażeja Strzelczyka na Deon.pl

W ubiegłym roku para moich przyjaciół doczekała się dziecka. Magda i Bartek są agnostykami. Postanowili, że Julian nie będzie ochrzczony. Są więc fair wobec Julka i Kościoła. Nie obiecują, że wychowają swojego syna zgodnie z nauką Kościoła, a jeśli Julek sam będzie chciał kiedyś należeć do Kościoła, nie będą stawiali mu przeszkód. W moich oczach Magda i Bartek są świadomymi rodzicami. Mam jednak wielu znajomych, którzy uważają siebie za ateistów bądź osoby niewierzące, a jednocześnie kierując się zasadą: "tak wypada", chrzczą swoje dzieci.

 

Tu nasuwa się argument, którego nie podnosi Terlikowski, a wydaje się, że w dyskusji o apostazji jest niezwykle ważny. Nie sposób policzyć nieświadomych konsekwencji decyzji rodziców, którzy pod presją otoczenia albo z jakichkolwiek innych - niereligijnych - powodów przynoszą do Kościoła swoje pociechy, by je ochrzcić.

Księża często stawiają na ilość, nie na jakość i zapominają o tym, że wiary i intencji katolików nie zweryfikuje się za pomocą skomplikowanych przepisów związanych z przystąpieniem do chrztu. Dla nieświadomych katolików nie ma chrztu, są chrzciny.

Niepraktykujący wierzący nie zastanawia się nad Duchem Świętym, bo czeka tylko na wypicie zdrówka młodego. Koło się kręci. Ksiądz ma w ciągu jednej mszy kilka chrztów, nie zastanawia się więc szczególnie nad tym, kto, z kim, kogo i jak. W ten sposób chrzest staje się produkcją kolejnych wierzących-niepraktykujących-nieświadomych.